Psycholog Nowy Sącz

Bajka
o zasmuconym smutku

smutek

Po piaszczystej drodze szła staruszka. Chociaż była już bardzo stara, jednak szła tanecznym krokiem, z promiennym uśmiechem na twarzy. W pewnej chwili dostrzegła przed sobą postać. Na drodze ktoś siedział. Był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem.

Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała:

– Kim jesteś?

Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy, a blade wargi wyszeptały:

– Ja? … Nazywają mnie Smutkiem.

– Ach! Smutek! – oczy staruszki rozjaśniło spojrzenie tak pełne radości, jakby spotkała dobrego znajomego.

– Znasz mnie? – zapytał Smutek niedowierzająco.

– Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.

– Tak sądzisz …? – zdziwił się Smutek – W takim razie dlaczego nie uciekasz przede mną? Nie boisz się?

– A dlaczego miałabym przed tobą uciekać mój miły? Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed tobą ucieka. Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?

– Jestem smutny – odpowiedział Smutek łamiącym się głosem. Staruszka usiadła obok niego.

– Smutny jesteś… – powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową – A co cię tak bardzo zasmuciło?

Smutek westchnął. Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać? Od dawna o tym marzył.

– Ech … To takie trudne… – zaczął powoli i z namysłem – Najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi. Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi i towarzyszyć im przez pewien czas. Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem. Boją się mnie jak zarazy.

– Wiesz … – dodał po chwili namysłu – ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić. Mówią: życie jest krótkie, trzeba się cieszyć. A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności. Mówią: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. I dostają zawału. Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać. I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane. Mówią: tylko słabi płaczą. I albo zalewają się potokami łez i wyrzucają sobie słabość, albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle tylko nie czuć mojej obecności.

– Masz rację… – potwierdziła staruszka – Ja też często widuję takich ludzi.

Smutek skurczył się jeszcze bardziej.

– Przecież ja tylko chcę pomóc. Gdy jestem przy człowieku, może spotkać się sam ze sobą – tłumaczył Smutek.

– Pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany. Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy. Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany, która co pewien czas się otwiera. A jak to boli! Dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć te wszystkie rany. Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał. Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem. Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia…

Smutek zamilkł. Po jego twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze, potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaczął szlochać.

Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie.

– Płacz, płacz Smutku. – wyszeptała czule – Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił. Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam. Będę ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie będzie ci raźniej.

Smutek ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:

– Ale kim ty właściwie jesteś? – zapytał.

– Ja? – uśmiechnęła się figlarnie staruszka.

– Ja jestem Nadzieja!

autor – poszukiwany